TYLKO DWADZIEŚCIA LAT, JUŻ DWADZIEŚCIA LAT* Na rocznicę KOR-u
Leszek Kołakowski
Wacław Zawadzki, Adam Szczypiorski, Ludwik Cohn, Jerzy Andrzejewski, Józef Rybicki, Edward Lpiński, Antoni Pajdak, Aniela Steinsbergowa, Halina Mikołajska, Jan Kielanowski, ks. Zbigniew Kamiński, Jan Józef Lipski, ks. Jan Zieja...
Jest to lista zmarłych do dziś członków KOR-u, w kolejności ich odchodzenia ze świata. Ktokolwiek kojarzy te nazwiska z osobami, wie dobrze: jest to ekstrakt wszystkiego, co najlepsze w tradycyjnej inteligencji polskiej. Tym wszystkim ludziom doskonale było wiadomo, co im grozić może w państwie nikczemności, kłamstwa i przemocy: szykany, lżenie, bicie, areszty, więzienie, być może śmierć (jak w przypadku Pyjasa). Wystąpili w obronie robotników, prześladowanych, maltretowanych, więzionych i szantażowanych za strajki i demonstracje. Nie mówili bynajmniej, że ich celem jest zmiana ustroju, obalenie komunizmu czy upadek sowieckiego imperium. Z początku chodziło tylko o pomoc dla bitych robotników. Rychło jednakże szerzej swoje cele określili: była to walka z wszelkimi represjami natury politycznej, religijnej czy rasowej, walka o praworządność, o instytucjonalne gwarancje praw i wolności obywatelskich, o prawa człowieka. Łatwo jednak było zauważyć - i właściciele PRL wiedzieli o tym najlepiej - że gdyby udało im się te cele osiągnąć, byłby to w rzeczy samej koniec komunizmu i koniec imperium sowieckiego; nie trzeba było tej konsekwencji wypowiadać. Komunizm, gdzie przestrzegane są swobody obywatelskie i prawa ludzkie, to tyle mniej więcej, co sucha woda; despotyzm, bezprawie i bezkarne pomiatanie ludźmi nie są to bynajmniej schorzenia tego ustroju, ale przeciwnie, konieczny warunek jego zdrowia.
Otóż wolno powiedzieć, że w pewnym ważnym sensie obalili komunizm: nie własnoręcznie, oczywiście, i nie bez przyczynienia się ogromnej ilości ludzi, zarówno przeciwników tego ustroju, jak też jego nieszczęsnych reformatorów (z Gorbaczowem na czele), którzy, jak to się nieraz zdarzało, niszczyli bezwiednie to właśnie, co chcieli uzdrowić. Jednak KOR w tym sensie komunizm obalił, że bez niego i ludzi wokół jego działań skupionych nie powstałaby "Solidarność" taka, jaką rychło się stała, to jest "Solidarność" jako masowy ruch obywatelski. Bez KOR-u byłyby nadal od czasu do czasu strajki, demonstracje, rozruchy, nie byłoby jednak tej zorganizowanej, zadań swoich świadomej mocy, która, choć przez "stan wojenny" czasowo rozbrojona, w końcu obaliła komunizm. Wolno twierdzić zapewne, że komunizm oraz imperium sowieckie zostałyby obalone tak czy owak, bo widoczne było, że opuszczają je żywotne siły i że żadnych nie mają szans na skuteczne samouzdrowienie. Nie wiemy jednak, jakimi drogami, po ilu dziwnych zakrętach, przez ile lat, kosztem ilu trupów doszłaby ta zagłada do skutku. Zmiany przez KOR w ruch wprawione były niezbędnym warunkiem tego rozpadu komunistycznej tyranii, jaki faktycznie nastąpił.
To prawda, ruch KOR-owski mógł był powstać, na przekór prześladowaniom, biciu, oszczerstwom i więzieniom, również dzięki temu, że ustrój komunistyczny był już do pewnego stopnia zniedołężniały i przeżarty korozją. W czasach swojego zdrowia, to jest w epoce stalinowskiej, KOR-u być nie mogło, każda taka inicjatywa byłaby krwawo zdławiona w zarodku, nim ktokolwiek zdążyłby się o niej dowiedzieć. Choroby komunizmu, z wolna postępujące, przerodziły się w końcu w chorobę śmiertelną, ale KOR właśnie był tym śmiercionośnym wirusem, który, raz wprowadzony do zmarniałego organizmu, nie dał się już powstrzymać. Rychło pojawiły się nowe odmiany wirusa: ruchy studenckie, niezależne pisma, "Uniwersytet Latający", inne polityczne organizmy.
Tak to wszystko zaczęło się w Polsce i, co więcej, w najlepszej części Polski.
Przyznać trzeba: mordów było niewiele z tej okazji; więzień, aresztowań, bicia przez ubeckich chamów - co niemiara; co niemiara także - rozwścieczonych krzyków, kłamstw, oszczerstw i fałszywek ze strony, mówiąc słowami Tuwima, "żurnalii robaczywej": "Życie Warszawy", "Trybuna Ludu", "Prawo i Życie", "Życie Literackie" tu przodowały (dużo Życia, zauważmy). Jakoś nie pomogło. Partyjno-ubeckie kłamstwa nie uratowały w końcu ani partii, ani bezpieki, i gdzież się podziali ci autorzy, pełni szlachetnego oburzenia na KOR, czyli agenturę CIA, niemieckich odwetowców, żydowskich morderców? Może rozważą kiedy i spiszę swoja historię? Spokojna czaszka, towarzysze, nie rozważą, nie spiszą. Mają teraz nową okazję, bo przecież ci, co walczyli z komunizmem, kiedy to było niebezpieczne i kiedy się za to szło do pudła, są dzisiaj obszczekiwani jako komuna czy żydokomuna przez takich, o których nikt nie słyszał w tamtych czasach, a jeśli słyszał, to z drugiej strony (na przykład jacyś BBPK - Bardzo Bardzo Postępowi Katolicy, którzy głosili kiedyś, że nie ma nic lepszego niż komunizm, potem zaś, że nie ma nic gorszego niż ci, co z komunizmem walczyli - właśnie w czasach, kiedy to było niebezpieczne).
Co się mnie samego tyczy, to mogę się wprawdzie chełpić, że byłem członkiem KOR-u, zapisanym tam po roku od jego powstania, ale przyznaję, że zapisany zostałem przy pewnym swoim oporze; odczuwałem bowiem niejaki dyskomfort w fakcie, że w odróżnieniu od innych członków tego ciała nie byłem, mieszkając w Anglii, narażony na aresztowania i bicie, a najwyżej na mało w końcu szkodliwe kłamstwa, oszczerstwa i fałszywki partyjno-ubeckich szmatławców (przypominam sobie, że raz ktoś się włamał do mojego pokoju w college'u, nie jestem jednak pewien, że to był ubek, trudno mi bowiem uwierzyć, że nawet ubecki ćwok mógł się spodziewać, że znajdzie na moim biurku wyłożone tajne dokumenty, przyświadczające na przykład, że KOR jest sterowany przez CIA i Mosad; te dokumenty były głęboko schowane).
Wyświadczałem więc KOR-owi tylko drobne usługi, a to reprezentując go przy różnych okazjach, a to informując radio czy prasę (mój rekord: pięć wywiadów w ciągu doby), a to załatwiając, razem z kolegami, jakieś sprawy finansowe... Były to w sumie rzeczy małe, ale jakoś moje członkostwo uwierzytelniające. Prawdziwym KOR-em byli jednakowoż ci bici. Tych pozdrawiam.
[1996]